Tenisowa reprezentacja Polski przegrała mecz w Zielonej Górze rozegrany z drużyną Czech 2:4 w dwudniowym spotkaniu na twardym korcie w hali CRS MOSiR. Drugi punkt dla gospodarzy zdobył Jerzy Janowicz, który wrócił do kadry i rozegrał pierwszy mecz od blisko dwóch lat.
W pierwszym sobotnim pojedynku Magdalena Fręch przegrała z 48. na świecie Terezą Martincovą 4:6, 6:4, 8-10, chociaż w super tie-breaku prowadziła już 8-6.
– Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku będę zawodniczką z Top 50. Będę robić wszystko, żeby to osiągnąć. Jak najbardziej jest to realne, trzeba grać i wygrywać. Jestem w połowie okresu przygotowawczego. Za mną 3 tygodnie, a 3 jeszcze cięższe przede mną. Australia i turnieje poprzedzające przede mną i liczę, że forma będzie. Nie spodziewałam się aż tak, że będę w stanie biegać. Są to moje pierwsze punkty, pierwszy mecz od 5 tygodni. Trochę się momentami gubiłam. Mięśnie było widać, że nie są jeszcze tak dynamiczne, ale mam nadzieję, że z każdym tygodniem i każdym dniem będzie coraz lepiej. Przede wszystkim to bardzo fajny przerywnik w tym ciężkim i mozolnym okresie. Fajnie jest spotkać się z innymi, mamy tutaj wszystko zagwarantowane. Wszystko jest na miejscu i nie musimy się o nic martwić – powiedziała Fręch.
– Wiedziałam, czego mogę od siebie oczekiwać. Wiadomo, są emocje, ale nie takie jak w meczach o stawkę. Starałyśmy się tutaj z Teresa zapewnić niezłą dawkę emocji. W super tie-breaku to każda piłka może decydować o losach spotkania, trzeba trzymać koncentrację, jeden błąd może rozstrzygnąć. Tutaj każda piłka jest ważna, kibice wyrazili zainteresowanie i to mnie cieszy. Jestem tutaj też dla zabawy i cieszę się, że wszystko udało się spełnić – dodała.
Zawodniczka LOTOS PZT Team jesienią po raz pierwszy w karierze awansowała do czołowej setki rankingu WTA. W Zielonej Górze uczestniczyła z grupowaniu reprezentacji narodowej, a jednocześnie na tym samym obiekcie trenowała kadra męska.
– Taka forma zgrupowania jest dużo ciekawsza. Każdy ma inne spostrzeżenia, poza kortem dużo więcej się dzieje. Mam nadzieję, że będzie coraz więcej takich zgrupowań. Tutaj mamy najlepszych zawodników z kadry z jednej i drugiej strony. Nie jest to klubowe granie. Mamy zlepek samych najlepszych. Z mojej perspektywy jest to super, że możemy wymieniać spostrzeżenia wraz z najlepszymi. Treningi nie są dla mnie nudne, bo wiem, co chcę poprawić. Czasami to ja wymagam więcej niż trener. Przez pierwsze tygodnie skupiliśmy się na przygotowaniu fizycznym, dopiero później włączyliśmy więcej grania. Są to monotonne treningi, ale wiemy, że później zaprocentują. To zgrupowanie też mi dobrze zrobiło dla głowy, dla psychiki. To było ciężkie 6 dni, ale na pewno mi to zrobi, żeby w Łodzi znów ciężko pracować – dodała.
Drugi punkt dla reprezentacji Polski zdobył Jerzy Janowicz, pokonując Jiriego Leheckę 3:6, 6:3, 10-8. Był to pierwszy mecz na punkty łodzianina od marca 2020 r., kiedy pomógł drużynie narodowej pokonać w Kaliszu ekipę Hongkongu w Pucharze Davisa.
– Raczej nie mogę na nic narzekać. Nie mogę od siebie wymagać nie wiadomo jakiej formy, wiadomo brakuje mi ogrania. Mogę się przygotowywać i trenować, ale ogrania brakuje. I tak jestem zadowolony z tego, co mogłem z siebie dzisiaj uzyskać. Przed meczem był lekki stres, ale nie paraliżowało mnie to. To był stres bardziej związany z adrenaliną, z testowaniem swojego organizmu. Czy organizm nie powie, że tego meczu nie zagram do końca. Jeszcze przyjemniej było po meczu. Nawet gdybym przegrał, to zadowolony byłem ze swojego występu. W pierwszym secie czułem, że brakuje mi tego ogrania i oceny sytuacji na korcie. W drugim secie gra była bardziej poukładana i mniej chaotyczna. Rywal czeski grał troszeczkę inaczej niż się spodziewałem, grał dobrze, ale nie miałem uczucia, że mnie dominuje, więc ciekawy zawodnik i na pewno ma jakąś świetlaną przyszłość i na pewno też nie boi się gry. To nie jest zawodnik, który się cofa i lubi budować akcje na punkty – powiedział Jerzy Janowicz.
– Mam bardzo przyjemne odczucia związane z tą halą, ponieważ nigdy nie przegrałem tutaj meczu. Fajna jest konstrukcja trybun, bo czuć, że kibice są bliżej. Prawdę mówiąc do tego spotkania z Czechami nie przegotowywałem się zbyt długo, może chwilę ponad miesiąc. Bardziej długo się rehabilitowałem i leczyłem. Miałem ciężką kontuzję, leczy się to niewygodnie. Start do sezonu stricte tenisowego, to mam nadzieję, że zacznę w lutym. Na pewno moje nastawienia do tenisa trochę się nie zmieniło. Przez ostatnie lata byłem nękany ciężkimi kontuzjami, sporym bólem, kilkoma operacjami. To nie był łatwy okres, nie ma co ukrywać. Wcześniej miałem takie nastawienie, że muszę grać, że bez tenisa to nie życie. Jednak czas pokazał, że muszę sobie po części radzić bez tenisa. Wtedy to był dla mnie trochę szok, zderzenie ze ścianą. Na dzień dzisiejszy to ewentualnie ja chcę grać w tenisa, chcę trenować, a na pewno marzy mi się na pewno, żeby grającego mnie zobaczył mój syn. Marzy mi się, żeby pokazać mu tenis na największym poziomie – dodał.
Janowicz zwycięstwem doprowadził do stanu 2:3. Po nim na korty wyszły Katarzyna Kawa i Alicja Rosolska, która wróciła do reprezentacji po urlopie macierzyńskim. Polki przegrały 1:6, 2:6 z bardzo mocną parą złożoną z liderki deblowego rankingu WTA – Kateriny Siniakovej i Terezy Martincovej 1:6, 2:6.
Mecz w Zielonej Górze Polska – Czechy oficjalnie zamknął rok obchodów 100-lecia Polskiego Związku Tenisowego. Ale też był zwieńczeniem tygodniowego zgrupowania dwóch reprezentacji, mężczyzn i kobiet, w Zielonej Górze.
– Zgrupowanie kadry to był bardzo fajny czas, przede wszystkim bardzo pożyteczny. Wszyscy dobrze trenowali, mieliśmy okazję też sprawdzić się w warunkach meczowych, nic więcej nie jest nam do szczęścia potrzebne. Jesteśmy na różnych etapach okresu przygotowawczego. Jedni na bardziej zaawansowanym etapie, inni trochę wcześniej, dopiero zaczynają. Myślę, że taki przerywnik jest bardzo pożyteczny, da też informację, na jakim etapie się jest. Wiadomo, że stawki nie ma, ale jest to coś więcej niż zwykły sparing, ponieważ są kibice, gra z orzełkiem na piersi, więc bardzo fajna inicjatywa – powiedział kapitan kobiecej reprezentacji Dawid Celt.
– Naprawdę jestem mile zaskoczony, że było sporo ludzi. Wiadomo, nie mieliśmy Igi i Huberta, magnesów, które ściągają kibiców na trybuny. Natomiast był Jurek i mam nadzieję, że pójdzie za ciosem, bo pokazał, że mimo tego, że miał przerwę, nie trenował zbyt wiele, to dalej ma to coś. Myślę, że on był tym magnesem, który przyciągnął publiczność. Był też Kamil Majchrzak, Magdalena Fręch, generalnie rzecz biorąc cieszę się, że ludzie przybyli, bo dla nich też to robimy, chcemy im dać trochę radości. Mam nadzieję, że wyszli z hali zadowoleni – dodał.
W dniach 15-16 kwietnia kobiecą drużynę czeka ważny mecz przed własną widownią przeciwko Rumunii. Stawką będzie miejsce w finałowym turnieju rywalizacji o Billie Jean King Cup.
Mecz w Zielonej Górze (10-11 grudnia) wyniki:
Polska – Czechy 2:4
piątek
- Kamil Majchrzak – Jiri Vesely 3:6, 6:4, 5-10
- Katarzyna Kawa – Katerina Siniakova 4:6, 4:6
- Szymon Walków, Jan Zieliński – Jiri Vesely, Jiri Lehecka 6:7 (5-7), 7:6 (7-5), 12-10
sobota
- Magdalena Fręch – Tereza Martincova 4:6, 6:4, 8-10
- Jerzy Janowicz – Jiri Lehecka 3:6, 6:3, 10-8
- Katarzyna Kawa, Alicja Rosolska – Katerina Siniakova, Tereza Martincova 1:6, 2:6