Jarosław Panfil jest absolwentem Studium Piosenkarskiego w Poznaniu. Pracował w teatrach muzycznych w Gdyni, Łodzi i Chorzowie. Komponuje muzykę i pisze teksty piosenek. Brał udział w programach: Must be the music i Szansa na Sukces. 

Jarosław Panfil
Jarosław Panfil – fot. materiały autora, Agnieszka Kuchnia-Wołosiewicz

Jest laureatem Festiwalu Piosenki Francuskiej w Brzegu, Festiwalu Piosenki Retro w Warszawie i piosenki włoskiej „La scarpia Italiana”. Jego wersja Modlitwy Bułata Okudżawy zauroczyła Olgę Okudżawę, żonę artysty, na międzynarodowym festiwalu im. Bułata „Wiara, nadzieja i miłość” w Hajnówce. Jarosław Panfil od kilku lat występuje z programem piosenki włoskiej, francuskiej i hiszpańskiej pt. „Amor, amor, amor”.

↓ Kontynuuj czytanie po reklamie ↓
Wyrastałeś w domu przepełniony muzyką, czy to oznacza, że kontynuujesz tradycję rodzinną?

Jarosław Panfil: Jak tylko pamiętam, w domu rodzinnym zawsze było dużo muzyki. Ale ja, chyba jako trzyletni chłopiec, nie bardzo ją doceniałem. Pamiętam, że kiedyś z siostrą zniszczyliśmy kilkanaście płyt winylowych, łamiąc je dla zabawy. W latach siedemdziesiątych mieliśmy gramofon i magnetofon. Były to czasy, gdy można było kupić u prywaciarzy płyty bardzo słabej jakości, ale za to największe światowe hity. Słuchaliśmy ich na okrągło. Bywało, że nagrywałam z radia Luksemburg, naszej jedynki, całą noc. Rano chwaliłem się mamie moimi perełkami. Co niedziela chodziłem z 15 kilogramowym magnetofonem kilometr do kolegi, by nagrywać dyskografię Beatlesów. Miał lepszą antenę i przy nagraniu nie było szumu. Jako nastolatek nauczyłem się grać na gitarze i wtedy zaczęły się moje koncerty na ławce przed blokiem. Niestety w mojej rodzinie zawodowych muzyków nie było. Ale mogę pochwalić się babcią od strony mamy. Pochodziła z przedwojennej Białorusi. Miała piękny, silny głos i śpiewała w chórze kościelnym w Tychach.

Ulubione przeboje Twoich rodziców, które nuciłeś jako dziecko to…

Jarosław Panfil: Choć tych piosenek było wiele, to najważniejszymi z dzieciństwa są dwie. Pierwsza to piosenka z serialu „Pan Wołodyjowski” zatytułowana W stepie szerokim – utwór znany z niedoścignionej interpretacji Leszka Herdegena, który sobie podśpiewywałem. Serial oglądałem wspólnie z ojcem (jako sześciolatek). Był to nasz ulubiony film. Ale jest inna piosenka, Śpiewała mi ją mama, o co zresztą często prosiłem. Płakałem, gdy ją nuciła. Niestety nie znam jej tytułu, ale tekst pamiętam fragmentarycznie do dziś. Sądzę, że była to przedwojenna piosenka. Opowiadała o matce, której jedyny syn poszedł na wojnę i zginął. Refren tej piosenki brzmiał: „Śpij syneczku, śpij sokole, jutro wyruszysz na pole. A wielki Pan Bóg w niebie możne da zachować Ciebie, śpij syneczku mój”. Trudno to pojąć, ale po tylu latach ten utwór rodzi bardzo żywe wspomnienia. Wszytko się gdzieś w nas zapisuje. Naturalnie było wiele hitów radiowych z dzieciństwa, które uwielbiała i nuciła cała rodzina. Lata 70-te to był chyba najlepszy okres dla muzyki. Gdzie perły piosenki rodziły się, jak grzyby po deszczu.

Rysunek na szkle jest piosenką mocno liryczną. Fascynacja nią wynikała z faktu, że jesteś romantykiem?

Jarosław Panfil: Tak, jestem romantykiem i jako facet nie wstydzę się tego. Uważam, że romantyzm to taki pryzmat, przez który ogląda się świat. Można zobaczyć wiele, gdy się tego pragnie; i nie tylko w sztuce. Uwielbiam ducha romantyzmu, który zmienił oblicze świata i sztuki.

Piosenkę Rysunek na szkle usłyszałem po raz pierwszy jako trzynastolatek i powaliła mnie. Zrozumiałem, że nigdy przed tym czegoś takiego nie doświadczyłem. Wtedy też, jako dzieciak, emocjonalnie na swój sposób pojąłem, że muzyka, poezja i genialne interpretacje są z innego wymiaru. Byłem już po mutacji głosu i wtedy chyba naprawdę zachciało mi się śpiewać. Śpiewałem ten utwór na festiwalach szkolnych, kolonijnych, gdzie się dało… Po śmierci Krzysztofa Krawczyka ta piosenka nabrała dla mnie szczególnego znaczenia. Od niedawna śpiewam ją w aranżacji przypominającej oryginał, która oddaje piękno kompozycji. Krzysztof Krawczyk, obok Czesława Niemena i Michała Bajora, to moi ulubieni wykonawcy.

Pierwsze muzyczne rywalizacje i nagrody?

Jarosław Panfil: Pierwszy konkurs jaki udało mi się wygrać miał miejsce w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Śpiewałem piosenkę pt. Harmonijka, której nauczyłem się na obozie harcerskim. Było to bardzo miłe uczucie. Pamiętam, że nauczyciel muzyki bardzo mnie chwalił. Ale chyba największym przeżyciem dla mnie był kolonijny festiwal w Małym Cichym w górach. Przeszedłem wtedy do ósmej klasy i przeżywałem tam wielką młodzieńczą Miłość do Małgosi z Kruszwicy. Małgosia miała piękny głos i mogę powiedzieć, że był jakiś rodzaj rywalizacji między nami. Pamiętam swoją potworną tremę i to, iż z góry założyłem swój brak szans. Ale Małgosia popełniła błąd. Zrezygnowała z piosenki Anny Jantar na rzecz własnej, nikomu nieznanej kompozycji. Ja śpiewałem wielki przebój Seweryna Krajewskiego Nie spoczniemy. Myślę, że to sprawiło, iż jury przyznało mi jeden punkt więcej. Złośliwi mówili, że dała mi wygrać. Wiele lat później napisałem piosenkę pt. Papierowa miłość. To piosenka właśnie o tamtym młodzieńczym, wakacyjnym uczuciu w górach. Jest na moim Facebooku.

Posiadasz wykształcenie muzyczne – śpiewasz, komponujesz, ale piszesz też własne teksty.

Jarosław Panfil: Ukończyłem Studium piosenkarskie w Poznaniu. Pisać piosenki zacząłem stosunkowo późno – przed czterdziestką stworzyłem niewiele. To, z czego byłem zadowolony, stanowi tylko mój tekst do piosenki Franka Sinatry My Way. Napisałem go w wieku dwudziestu lat. Ćwiczyłem ten utwór w studium piosenkarskim. Mój profesor od interpretacji nie mógł się nadziwić, że taki żółtodziób napisał tak dojrzały tekst. Jednak potem, z wiekiem, okazało się, że chce coś naprawdę mojego zostawić po sobie. Na warsztat poszły wspomnienia, marzenia, wyobrażenia… Rożnie bywało z tym pisaniem. Były piosenki, których muzykę i teksty pisałem dosłownie z marszu i byłem z nich zadowolony. Ale bywało też że męczyłem się z tekstem i dwa tygodnie, bo ciągle mi coś nie pasowało. Mam kilkanaście piosenek autorskich nagranych studyjne jako materiał na płytę. Mam też dużo materiału muzycznego, do którego muszę napisać teksty. Piosenki są dostępne na YouTube, moim Facebooku, Saundcold oraz mojej stronie internetowej.

Są dość różne gatunkowo. Jest country, pop, piosenka aktorska, poezja śpiewana, gospel, a także disco polo.

Zostałeś dostrzeżony m.in.  na Festiwalu Piosenki Francuskiej. Jakim utworem podbiłeś serca publiczności i jury?

Jarosław Panfil: Zdobyłem tam wyróżnienie piosenką repertuaru Jacquesa Brela Ne me quitte pas w języku polskim (utwór znany u nas z niedoścignionej wersji Michała Bajora pt. Nie opuszczaj mnie) oraz starym klasykiem francuskim Tombe la neige z repertuaru Salvadore Adamo. Ten utwór bardzo spodobał się kilka lat później Korze w programie Must be the music.

Śpiewasz również po włosku?

Jarosław Panfil: To, że śpiewam po włosku ma swoją historię. Pięć lat temu obejrzałem w Internecie, zupełnym przypadkiem, koncert włoskiego piosenkarza. Odbył się on w moim rodzinnym mieście, czyli Nakle nad Notecią. Widziałem, z jaką radością te wielkie włoskie hity przyjmowane są przez publiczność. Wtedy zrodziła się myśli, by zrobić podobny program. Kiedy szukałem włoskich piosenek na YouTube, zaczęły mi wyświetlać również piosenki francuskie i hiszpańskie – utwory Julio Iglesiasa, Joe Dassina; takie piosenki jak Besame mucho czy Quantanamera. Zrozumiałem wtedy, że będę śpiewał w trzech językach. Po prostu nie byłem w stanie odmówić sobie tego repertuaru. Nauka tych tekstów nie była prosta. Trzy miesiące ćwiczyłem ów materiał, zanim odważyłem się wystąpić na żywo… W ten sposób powstał program „Amor, amor, amor”.  Do pandemii, przez dwa i pół roku, dałem z nim ponad sto koncertów.

Z jednej strony Międzynarodowy Festiwal Piosenki Włoskiej, z drugiej Festiwal Piosenki im. Bułata Okudżawy (mojego ukochanego artysty, którego utwory też kiedyś śpiewałam). Gorące południe i zimny wschód; spora rozbieżność „klimatyczna”!

Jarosław Panfil: Tak naprawdę świat jest globalną wioską również muzycznie. Gdy zapowiadam piosenkę Julio Iglesiasa Nathalie, mówię że refren jest oparty na romansie rosyjskim  Czarne oczy, znanym z niedoścignionej interpretacji Violetty Villas. Mimo że utwór jest hiszpański, to ostatni refren publiczność zawsze śpiewa ze mną w języku rosyjskim. Także piosenka Tombe la neige muzycznie jest romansem rosyjskim. Więc do Modlitwy Bułata Okudżawy nie jest wcale daleko. To jest pieśń szczególna dla mnie. Wykonywałem ją na Międzynarodowym Festiwalu im. Bułata Okudżawy. Gościem była jego żona i muza, Olga Okudżawa. Nie spodziewałem się w najśmielszych marzeniach, że mogę zrobić na niej tak wielkie wrażenie. Po moim występie długo rozmawialiśmy. Znam język rosyjski na tyle, iż mogę swobodnie rozmawiać. Ktoś nam zrobił kilka fajnych zdjęć podczas tej dyskusji. Nigdy od nikogo nie dostałem tylu pochwał, jak właśnie od Olgi Okudżawy. Cudne chwile. Jakiś czas potem, koleżanka z biura festiwalu wysłała mi jej wywiad dla telewizji „Podlasie”. Olga mówiła w nim właściwie tylko o mojej interpretacji Modlitwy. Warto żyć dla takich chwil.

W młodości pracowałeś w kilku teatrach muzycznych.

Jarosław Panfil: Praca w teatrach muzycznych to rzeczywiście moja młodość. Miałem wielkie szczęście barć udział w jednej z pierwszych w Polsce realizacji Skrzypka na dachu w reżyserii Jerzego Gruzy w Gdyni. Wtedy musical w Polsce raczkował. Ludzie, by obejrzeć to przedstawienie, przyjeżdżali dosłownie z każdej części kraju .Po występie w Teatrze Rzeczpospolitej dostaliśmy 30 minutowe brawa. Juliusz Berger, grający główną rolę Tewjego mleczarza, powiedział, że trzydzieści lat pracuje w teatrze i czegoś podobnego nigdy nie widział. Niestety ta młodość okazała się być kompletnie niespełnioną. W czasie pewnych wakacji, na skutek forsownych i niewłaściwych ćwiczeń wokalnych, straciłem głos na pięć lat. To był najbardziej mroczny okres w moim życiu. Miałem świadomość, że jestem jak tancerz z przetrąconym kręgosłupem. Nie byłem w stanie śpiewać zawodowo. Myślę, że Pan Bóg widział moją nędzę i pomógł mi.

Masz za sobą również udział w Must be the music.

Jarosław Panfil: Must be the music to późniejszy okres. Mam piękne wspomnienia. Mój występ spodobał się zwłaszcza Korze. Powiedziałem komisji, że zamierzam wykonać piosenkę pt. Tombe la neige. Kora wtedy zaczęła nucić pierwszą zwrotkę. Ja się włączyłem zaśpiewaliśmy ten fragment  w duecie a capella. Rok temu wystąpiłem w programie Szansa na sukces z piosenkami Cleo. Zawsze marzyłem o tym, by była to edycja z piosenkami Krzysztofa Krawczyka, Piotra Szczepanika, Michała Bajora… Nie wyszło… (uśmiech)

Co obecnie u Ciebie słychać, jeśli chodzi o muzykę?

Jarosław Panfil: Od roku mam taką wizję, by tworzyć u siebie nagrania na poziomie studyjnym. Nie jest to proste. Mam za sobą wiele błędów i rozczarowań. Ale i sukcesów. Nawet najlepszy sprzęt na świecie da niewiele, jeśli się go nie umie poprawnie obsługiwać. (śmiech) To jest trochę tak jak gotowanie z książki kucharskiej. Ale czas robi swoje, a porażki uczą. Nauczyłem się dużo podstaw inżynierii dźwięku przez ten rok.

Plany, marzenia?

Jarosław Panfil: Mam od dawna marzenie, by zrobić program z piosenką poetycką, aktorską. Chciałbym w nim wykorzystać piosenki Włodzimierza Wysockiego. Bułata Okudżawy, Michała Bajora. Widzę w nim również piosenki z tekstami Agnieszki Osieckiej, piosenki przedwojenne i moje kompozycja. Wszystkie te utwory w moim życiu śpiewałem wielokrotnie, ale nigdy nie zrobiłem programu muzycznego z nimi. Jest bardzo wiele cudnych piosenek, które chciałbym nagrać lub zaśpiewać na żywo. Wiadomo, że na nagranie wszystkich nie ma szans. Myślę, iż marzenia polegają też na tym, by spełnić choćby ich cześć. Mam studyjne nagrania moich autorskich piosenek, więc być może wydam płytę. i myślę wiec o wydaniu płyty.

Wspomnę też o pewnym talent show, w którym mam wystąpić w jego następnej edycji, ale nazwy niestety nie mogę zdradzić.

Dziękuję bardzo za rozmowę!

- REKLAMA -