Skromny, schowany gdzieś za metaforami, które często przybiegają nocą. Irek Grzybowski oszczędza słowa, świat poezji buduje z miniatur, tworząc oceany znaczeń. Kiedy pisze prozą, wciąż jest niezwykle liryczny, co szczególnie widać w jego recenzjach muzycznych. Zapraszam do świata artysty z pogranicza snu i jawy.

„W rozmowie o słowie” Irek Grzybowski – poeta, pisarz, dziennikarz muzyczny
Irek Grzybowski – fot. archiwum prywatne Irka Grzybowskiego

Irek Grzybowski – poeta, pisarz, dziennikarz muzyczny, absolwent Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. O sobie mówi: „Mam 49 lat. Urodziłem się na wsi i utknąłem w prawdziwej i soczystej naturze, aż do dzisiaj. Nawet zawodowo z naturą zapragnąłem się związać, ale to akurat się nie udało. Gdzieś po drodze zauważyłem, że mogę i chcę pisać – listy, eseje, opowiadania, recenzje muzyczne. Z tymi ostatnimi jestem na co dzień. Ale przede wszystkim są chyba wiersze. Postawiłbym nawet dość śmiałą tezę, że piszę właśnie wiersze. Ale w gruncie rzeczy, to tak mi się tylko wydaje. I fajnie, bo jeśli będzie mi się tak dalej wydawało, to cały czas będzie się to działo, będzie trwać, będę pisał. A to przecież bardzo ważna część mojego życia. I jeszcze tak się złożyło, że mogę się tym zjawiskiem z kimś podzielić.

↓ Kontynuuj czytanie po reklamie ↓
Jesteś postacią bardzo zagadkową. Na próżno szukać szerszych informacji o Tobie chociażby w Internecie. Dlaczego tak jest?

Irek Grzybowski: Przez większość życia nie miałem chyba nic do opowiedzenia, wolałem „nie straszyć”. Wszystko, co zapisywałem, zostawiałem dla siebie. Nie porwałem się na to, że mogę pisać dla kogoś. Pisałem „do szuflady”, by móc kiedyś po to sięgnąć, wspomnieć. Zostawić myśli w słowach, na później. Myślałem o wierszach, jak inni ludzie myślą o swoich pamiętnikach. Nie miałem zamiaru tego obnażać. Wydawało mi się, że jest to intymne i takim powinno pozostać. Sfera mediów była dla mnie jedynie źródłem informacji, poezja w wydaniu książkowym zaś zarezerwowana dla zdolnych poetów – siebie nigdy nie uważałem za takiego; nie uważałem się nawet za poetę. I w sumie dalej tak jest. Nie lubię gdy nazywa się mnie poetą. To jest krępujące, wbijające w nielubiany garnitur.

Gdzieś po drodze zauważyłem, że mogę pisać” – czyli mniej więcej, kiedy dokonałeś tego odkrycia i jak?

Irek Grzybowski: Miałem kilkanaście lat, uwielbiałem poezję, brałem udział w konkursach recytatorskich, a moja polonistka powiedziała mi, że tak, jak udaje mi się pisać rozprawki, mógłbym spróbować tworzyć wiersze. Nie znałem procesu twórczego w tym kontekście. I zwyczajnie spróbowałem. A potem wszystko się samo jakoś zadziało, choć działo się „do szuflady”, jak już wspomniałem.

Listy, eseje, opowiadania, poezja – duża różnorodność, ale to w poezji ponoć czujesz się najlepiej?

Irek Grzybowski: Tak, chyba ze względu na prostotę działania, koncepcji bardziej. Nie potrzebuję „materiałów źródłowych”, one we mnie są. Nie potrzebuję plenerów i przygód, one już się przytrafiły, z wszystkimi emocjami w zapasie. I dalej się przytrafiają, same, nie muszę ich szukać. A i tak najważniejsza jest forma – krótka, zwięzła, sugestywna. I ta sugestia jest najbardziej kręcąca, że jednak nie obnaża do końca, a daje możliwość dopisywania i kreowania kolejnych, i tak bardzo odległych scenariuszy. Bo ludzie moje wiersze tak właśnie odbierają, a ja mogę tak wiele w nich kamuflować. To trochę zabawa taka jest, ale to jest bardzo fajne.

Zdarzają Ci się wieczorki autorskie. Ostatni miał miejsce jakiś czas temu w Krakowie. Odbyła się na nim premiera Twojego pierwszego tomiku pt. Niepocałunki.

Irek Grzybowski: Przyszli ludzie, a ja powinienem coś mówić. I nie było to łatwe – tak myślałem. Ale zacząłem z nimi rozmawiać. Te rozmowy były w kontekście wierszy, jakie napisałem, ale to mocno wyszło poza ramy, w zasadzie od zarania, bo tam dyskusje starałem się kierować. Nie o wierszach. O życiu. I nagle okazało się, że nie musimy rozmawiać o wierszach, a możemy dzięki nim fajnie gadać o właśnie życiu, o świecie, o człowieku. Były momenty, że to bardzo wzruszało.

Burning from the inside – co to takiego?

Irek Grzybowski: Pierwotnie była to nazwa mini festiwalu muzycznego, jaki planowałem zorganizować, a docelowo powstała grupa na FB, która zgromadziła sporą rzeszę ludzi w ten czy inny sposób zaangażowanych w muzykę – słuchaczy, twórców, krytyków. I tak sobie to istnieje, a nawet rozwija się od kilku lat. Takie to trochę rodzinne się zrobiło, z racji codzienności.

Muzyka w Twoim życiu? Szukam, nie znajduję zbyt wiele, ale wiem, że coś jest. (śmiech!)

Irek Grzybowski: Jest w nim każdego dnia. Kolekcjonuję płyty winylowe – to punkt wyjścia. Ale muzyką żyję od zarania, co odebrałem od rodzicieli, rodziny i przodków. Słucham, trochę gram. Mam za sobą  pięcioletni epizod w orkiestrze dętej, choć bardziej big bandzie, gdzie grałem na klarnecie, potem jakieś przygody z zespołami. Zaś z miłości gram na wszelkich instrumentach perkusyjnych – djembe, cajun, congo, bongosy. Wraz z nimi porywa mnie bardziej naturalna, dzika strona życia. Kocham to.

Gdzie można zapoznać się z Twoją bogatą twórczością?

Irek Grzybowski: Poza jednym tomikiem nic więcej nie wydałem. Na własnym wallu na Facebooku i na fanpejdżu „słowa polepione” zamieszczam wiersze, na kolejnym „z płyt igłą strącam sprośne nutki jak mokre krople dżdżu” piszę o muzyce, o ulubionych płytach. Poza tym jest mnie raczej mało. Żyję raczej cicho i skromnie.

Plany artystyczne na przyszłość?

Irek Grzybowski: Kończę drugą książkę z wierszami, pracuję nad albumem z muzycznymi opowieściami. Może uda się to jakoś wydać, pokazać. W perspektywie mam spotkania autorskie, na pewno w Poznaniu, ale też niekonwencjonalnie – w domu, u siebie. Spróbuję.

Dziękuję za rozmowę!

Reklama: