Jeśli grać jazz, to z całą pewnością w… Londynie. Od wielu lat na brytyjskich scenach swoim talentem zachwyca Robert Otwinowski – wybitny, charyzmatyczny gitarzysta, mieszkający obecnie w Wokingham. W ramach swojego projektu OtwinGroup grał (i gra!) z wieloma artystami różnego pochodzenia, tworząc interesujące dzieła. Po lockdownach i pandemii wraca z nowymi pomysłami, w tym również na kolejne płyty.
Robert Otwinowski – muzyk i kompozytor. Urodzony w Polsce, obecnie mieszka na stałe w Wielkiej Brytanii. Swoje umiejętności muzyczne doskonalił pod okiem najlepszych gitarzystów w Polsce – m.in. Marka Napiórkowskiego, Artura Lesickiego, Jarka Śmietany. W 1998 roku, pokonując sto sześćdziesiąt zespołów, otrzymał II nagrodę od jednego z najważniejszych pism muzycznych w Polsce „Guitar & Bas” na „Festival Music and Show” w kategorii JAZZ/BLUES. W latach 2000-2001 był dwukrotnie finalistą Mistrzowskiego Konkursu Gitarzystów Jazzowych „Guitar City” w Warszawie.
„Muzykę można komponować bardzo ściśle, nawet w oparciu o zasady matematyczne. Ale dobrze, jeśli konstruktor jest artystą…” /Lukrecja/ – ten cytat można znaleźć na Twojej stronie internetowej.
Robert Otwinowski: Cytat ten zapamiętałem z jednego z pierwszych festiwali, w których uczestniczyłem. Jego treść była dla mnie objawieniem. „Ukradłem” go i w jakimś sensie jest mottem mojej muzycznej drogi.
Kiedyś podobne słowa usłyszałam od Władysława Komendarka – wielkiej gwiazdy muzyki elektronicznej.
Robert Otwinowski: Kompozycja jest nauką ścisłą. Wszystko w niej jest bardzo matematyczne. Ma wiele reguł. Tworzenie muzyki nie jest zależne od stylu. On jest nakładany na temat. I tutaj właśnie jest miejsce na ów artyzm. Istnieją przecież programy komputerowe, takie sztuczne inteligencje, które znakomicie działają – tworzą melodie, harmonie, nawet aranżują, jednak jest to oparte na analizie twórczości określonych artystów, czyli dziełach już powstałych. Można zatem powiedzieć, że powstające kompozycje cechuje ten sam charakter. A przecież muzycy mają swoje preferencje – jedni wolą tonacje molowe, inni durowe. (uśmiech)
To, co mam na myśli, trudno jest uchwycić, dlatego posłużmy się przykładem. Kiedyś uważałem, że typowo słowiański utwór opiera się na zastosowaniu septymy wielkiej w akordzie molowym. Niestety musiałem zweryfikować ten pogląd. Obcokrajowcy też jej używają, a ich utwory nie brzmią „po naszemu”, zatem tutaj chodzi o coś jeszcze innego. Ten pierwiastek duchowy, który przenika wszelkie poziomy naszego funkcjonowania, nasyca wszystko swoją energią. Szczególnie czuć to w twórczości Chopina – sentymentalizm, romantyzm, tęsknota za ojczyzną.
Jeśli jesteśmy przy tym temacie, to w 2019 roku wydałeś krążek, na którym znalazły się tylko Twoje kompozycje.
Robert Otwinowski: Miałem dużą przerwę wydawniczą. Skupiałem się na graniu, na mojej pracy, czyli uczeniu dzieci i młodzieży gry na gitarze, a tworzenie płyty było gdzieś z boku. Możesz się śmiać, ale jest ona efektem jednego z moich noworocznych postanowień. Otóż naprawdę takie poczyniłem. Jednak to nie znaczy, że od razu zabrałem się do realizacji powziętego planu. Po kilku miesiącach, gdzieś w okresie wakacyjnym miałem nawet „moralniaka”, gdyż wciąż niewiele zrobiłem. Ostatecznie na jesieni zarezerwowałem studio w Swindon, ale wciąż jeszcze nie wiedziałem, z kim będę grał. I tak zastał mnie kolejny nowy rok. Ostatecznie udało się i powstała upragniona płyta!
Robert Otwinowski i OtwinGroup, co Was łączy? (uśmiech)
Robert Otwinowski: OtwinGroup nie jest zespołem, czyli jakąś formacją ze stały składem. To jestem ja i moi goście; osoby, z którymi w danym okresie czasu współpracuję. Nie będę podawać nazwisk, by nikogo niechcący nie pominąć. Serdecznie ich w tym miejscu pozdrawiam!
Natomiast cząstka „Otwin” jest po prostu moim przezwiskiem. Nawet moja mama tak do mnie mówi. Męczyłem się całą szkołę, głównie podstawową, z tą ksywką. Nie akceptowałem jej, a tymczasem wielu moich kolegów, przychodząc do mnie do domu, pytało: „Czy jest Otwin?” albo „Czy to Państwo Otwin?”. Niektórzy myśleli, że tak mam na nazwisko. Bywało zabawnie. Ostatecznie przywykłem, nawet polubiłem.
OtwinGroup, czyli formację jazzową, która po dziś dzień ma się znakomicie, założyłeś w roku 1998. Jak wspominasz swoje początki?
Robert Otwinowski: Na początku grałem w jakichś tam zespołach. Gdy poczułem się pewniej, po różnych warsztatach i innych formach edukacji, zacząłem myśleć o koncertach. Na ten mój pierwszy znalazłem sponsorów – wspaniałych ludzi, którzy wyłożyli chyba 2 tys. zł. To była ogromna kwota, jeśli średnia wypłata wynosiła około 800 zł. Pamiętam, że zapłaciłem muzykom i wszyscy byliśmy zadowoleni. Później pojawiły się pierwsze nagrania, festiwal jazzowy w moim mieście…
Kiedy wyjechałem do Anglii, dużo się zmieniło. Ciężko na emigracji odbudować swoją pozycję, poznać ciekawych muzyków, zacząć istnieć na tym rynku. Rozkręcało się to powoli. Żyć z muzyki zacząłem tu dopiero po dwóch latach. Moje brytyjskie początki były chyba trudniejsze niż te polskie. (uśmiech)
Wróćmy jeszcze na moment do Szczytna i festiwalu, którego byłeś inicjatorem oraz współorganizatorem.
Robert Otwinowski: Byłem młody, pełen zapału. Ale żeby coś dostać, musiałem czymś się wykazać. Poszukać sponsorów na to przedsięwzięcie; pokazać, że mi zależy. Pan Karol, dyrektor domu kultury, zobaczył, że mam potencjał i podchwycił inicjatywę. Wiedział, że zrobiłem swój własny koncert, na który znalazłem fundatorów. Miałem już właśnie pierwsze nagrania. Zaufał mi i zrobiliśmy coś genialnego. Mieliśmy kompleks małej miejscowości, dlatego wszystko u nas musiało być idealnie. Genialne nagłośnienie i oświetlenie, piękna scenografia, wprowadzająca publiczność (złożoną z 300-400 osób) w świat jazzu. Niesamowite było też to, że decydowałem o tym, kogo zaprosić, a wiadomo, iż byli to Ci, którzy mi imponowali. Naprawdę pojawiały się u nas wybitne talenty, wtedy młodzi jeszcze ludzie. Na pewno był u nas Janek Smoczyński – pianista, który grywał z Ulą Dudziak i Michałem Urbaniakiem , a także genialny perkusista Cezary Konrad, kontrabasista Michał Jaros.
Festiwal trwał siedem albo osiem lat, nie jestem pewien. Chyba tylko jeden raz nie udało mi się na nim wystąpić. Wspaniałe czasy. Mogłem grać na scenie z największymi. Pamiętam, że kiedyś podsłuchałem, jak Marek Stryszowski (zespół Laboratorium) rozmawiał z dyrektorem domu kultury o mnie. Powiedział mu coś w stylu: „Karol, słyszałem Roberta grającego na scenie jazz w kilku projektach. Masz tutaj perłę!”. Domyślasz się, co wtedy poczułem!? (uśmiech)
Wspomniawszy Marka i wiedząc, że ty jesteś z Krakowa, dodam jeszcze, iż z tego miasta przyjeżdżała do nas na festiwal zawsze mocna ekipa, m.in. pojawiał się Paweł Kaczmarczyk – wybitny chłopak, którego czasem można usłyszeć w Londynie.
Koniec lat 90-tych to pierwsza płyta OtwinGroup, następna – rok 2005.
Robert Otwinowski: Pierwszą płytę nagrałem za pieniądze, które zarobiłem w Holandii, zresztą ciężko pracując. Towarzyszyli mi: Cezary Konrad (perkusja), Krzysztof Herdzin (pianino) i Wojtek Pulcyn (kontrabas).
Z kolei w 2005 roku krążek był nagraniem live z festiwalu. Zagrali ze mną: Piotr Wojtasik (trąbka), Cezary Konrad (naprawdę wybitny perkusista; grał na płycie nagrodzonej Grammy Awards), Michał Jaros (kontrabas) i Maciej Sikała (saksofon tenorowy).
Odnoszę wrażenie, że jesteś wszechstronnym muzykiem.
Robert Otwinowski: Chyba nie jestem. Myślę, że jestem przygotowanym muzykiem; mogę robić wiele, ale jestem bardzo „sfokusowany” na jazz. Ostatnio miałem nagrać coś innego i musiałam się głęboko zastanawiać, jak do tego podejść. Kiedyś sądziłem, że do tego zmierzam, by być wszechstronnym, ale jednak jest przeciwnie. Mam swój sposób frazowania. Czuję się w tym świetnie. Gdybym np. dziś miał zagrać country, musiałbym chyba wziąć krótkie szkolenie. (śmiech)
Oczywiście mam na swoim tzw. koncie projekty o różnym charakterze. Przed covidem grałem z New Sensation program The INXS Tribute. INXS był to australijski zespół rockowy (taki trochę Queen), założony jako The Farriss Brothers w 1977 roku w Sydney w Nowej Południowej Walii. Występowaliśmy w sporym składzie: dwa wokale, chórki, klawisze, gitara, bas, perkusja, instrumenty dęte.
W tej mojej muzycznej drodze miałem też do czynienia z hip-hopem. Przez jakiś czas grałem z chorwacką parą ze Splitu: Reginą Roslaniec i Joskiem Bavcevicem. Renia nie tak dawno była uczestniczką chorwackiego X Factor, gdzie bardzo dobrze jej poszło; doszła do finału.
W lutym, jak sam przyznałeś, podczas występu u Remiego Juśkiewicza w Lewisham Polish Centre, gdzie się poznaliśmy, na scenie towarzyszyła Ci trema.
Robert Otwinowski: Sam byłem tym zdziwiony, ale czułem ją bardzo intensywnie. Te dwa lata bez kontaktu z publicznością na żywo naprawdę zrobiły swoje. Na szczęście (dla mnie!) u innych artystów też widziałem zdenerwowanie. (śmiech) Przy drugim tego wieczora wejściu było już lepiej.
Oprócz wspomnianej tremy, na scenie był też z Tobą Stephen P. Kershaw – wyjątkowa postać.
Robert Otwinowski: Tak. Zagraliśmy razem. Miałem trochę problem z doborem repertuaru. Jednak zdecydowałem się na popularne tematy. Myślę, że nasze wykonania kawałków: Kiedy byłem małym chłopcem i Czarny Orfeusz, przypadły publiczności do gustu.
Jeśli chodzi o Stephen’a, to rzeczywiście wyjątkowy człowiek. Myślę, że on już jest spełniony w wielu dziedzinach: nauka, literatura, muzyka, dlatego z wielkim luzem podchodzi do życia, jest bardzo otwarty, życzliwy. Chciałbym na pewno z nim jeszcze pograć, może ponagrywać.
Jesteś też duszą poetycką. Myślę, że dla wielu osób zaskoczeniem będzie fakt, że zdarza Ci się pisać wiersze.
Robert Otwinowski: Ma to miejsce raz na kilka lat. (śmiech) Muszę mieć odpowiedni nastrój – albo mam tzw. mega doła, albo rozpiera mnie szczęście. Tak, jak powiedziałaś, zdarza mi się pisać wiersze, ale są to jakieś próbki.
Czy piszesz muzykę do swoich tekstów?
Robert Otwinowski: Chyba odwrotnie. Teksty do muzyki. Ale nadmierna wolność nie jest dobra. Lepiej mieć jakieś ramy. Zdarzyło mi się komponować do czyichś tekstów i wolę właśnie w tę stronę. Może chodzi o to, że w muzyce mam większy warsztat i świadomość.
Twoje plany na przyszłość?
Robert Otwinowski: OtwinGroup – to jest dla mnie najważniejsze. Myślę o kolejnych nagraniach. Mam naprawdę mnóstwo pomysłów i wiele kompozycji. Spokojnie powstałyby trzy lub cztery płyty. (uśmiech) Oczywiście plany to także koncerty i jakieś nowe projekty jazzowe…
Dziękuję za rozmowę!