Moje pierwsze w życiu spotkanie z muzyką operową miało miejsce za sprawą Pani Ewy Warty-Śmietany, która swoim magicznym głosem odsłania tajemnice dźwięków tego świata.

Ewa Warta-Śmietana
Ewa Warta-Śmietana – fot. materiały autora, Agnieszka Kuchnia-Wołosiewicz

To postać wyjątkowa: ukończyła Akademię Muzyczną w Krakowie na wydziale wokalno-aktorskim, jest śpiewaczką operową (choć w swoim repertuarze ma bardzo różnorodne gatunkowo utwory, m.in.: operetkowe, musicalowe, piosenki różnych narodów, muzykę sakralną, piosenki międzywojenne, a nawet popowe), reżyseruje spektakle kabaretowe, do których pisze scenariusze, zagrała też w kilku polskich filmach oraz w produkcji hollywoodzkiej.

↓ Kontynuuj czytanie po reklamie ↓

Pani Ewa to także prezes Fundacji Pomocy Artystom Polskim CZARDASZ, Fundacji Art & Health oraz dyrektor Międzynarodowego Konkursu Operetkowo–Musicalowego im. I. Borowickiej. Jest także pomysłodawcą i dyrektorem kilku festiwali muzycznych. Napisała scenariusz musicalu Miłość czyni cuda, wystawianego w Gliwickim Teatrze Muzycznym oraz Admiralspalast w Berlinie. Jest też autorką i zarazem wydawcą kilku książek na temat polskich śpiewaków. Zaprezentowanie jej dorobku artystycznego w kilku zdaniach jest niemożliwe…

Podczas sytuacji, jaka miała miejsce w Polsce wiosną tego roku, wielu artystów przeniosło swoją działalność do Internetu, dodając otuchy swoim fanom, przyjaciołom, rodzinie, którzy wręcz domagali się wzmożonego kontaktu ze sztuką w tym trudnym czasie. Podobnie uczyniła Pani Ewa.

Pozamykani w domach wielbiciele Pani głosu czekali na publikację muzycznych perełek w Pani wykonaniu, tymczasem mieliśmy początkowo możliwość śledzenia głównie poczynań kulinarnych, np.: jabłka nadziewane rodzynkami i miodem, ciasto marchewkowe, pizza (wykonywana symultanicznie on-line z córką Dorotą), ciasto z gruszkami, chlebek bananowy… Czy to był sposób na radzenie sobie z tą nietypową sytuacją?

Myślę, że na początku lockdownu każdy realizował jakieś swoje różne zaległości. Jedni wypoczywali, inni oddawali się swoim pasjom, na które wcześniej brakowało czasu. Ja najpierw zaczęłam uczyć się języków obcych, w tym piosenek po angielsku czy portugalsku niegdyś odłożonych na potem. Dużo czasu spędzałam na śpiewaniu, szczególnie tych utworów, które sprawiały mi więcej trudności językowych. Ale również chętnie zamieniałam się w kanapowego leniwca.

Kuchnia nigdy nie była moim królestwem, w naszym domu prym zawsze wiodła mama, świetny makaron, sałatki i nalewki robił zaś tata. Nawet wtedy gdy urodziła się moja córka Dorotka kulinarnie wspierała nas prababcia (babcia mojego męża Jacka), ale i rodzice zaopatrywali naszą lodówkę w ręcznie robione pierogi czy gołąbki. Zarówno ja jak i mój mąż nigdy nie rwaliśmy się do garów, no chyba żeby coś zjeść. (śmiech!)

Na nasze szczęście Dorotka szybko urosła i zajęła się naszym odżywianiem. Założyła blog kulinarny, dbała o naszą dietę: przygotowywała pięć posiłków dziennie, skłoniła do zapisania się na siłownię. Kiedy zaś skończyła studia w Polsce i dostała się na architekturę wnętrz do Madrytu, czyli musiała wyjechać, najbardziej martwiła się tym, co my będziemy jeść. Pamiętam, że kiedyś zapytała mnie: „Mamusiu, a co my jedliśmy, kiedy byłam malutka”. Ta anegdotka świadczy o tym, że u mnie to gotowanie było jakąś abstrakcją. Owszem, miałam kilka sztandarowych dań, np.: ciasto z jabłkami, sałatkę z tuńczykiem, którymi wszyscy się zachwycali ale na co dzień nie gotowałam, nie piekłam…

W celu zachowania np. świątecznej tradycji wypiekania pierniczków zapraszam do siebie każdego roku koleżankę. Ja dostarczam surowce i asystuję jej – wybierając foremki, parząc kawę  i serwując wino, żeby nam było weselej. (śmiech!) Ona ogarnia resztę. Zaś na same święta przyjeżdża Dorotka i mogę spać spokojnie o te dwanaście dań na stół wigilijny. Zarówno ona jak i mama, brat, tata, teściowa prześcigają się w tworzeniu świątecznych przysmaków, aż stół ugina się od pyszności, a my „stękamy” z przejedzenia, bo wszystko przepyszne.

Sytuacja zmieniła się diametralnie w czasie koronawirusa. Zaczęłyśmy z Dorotką gotować symultanicznie on-line. I nagle okazało się, że to, co kiedyś uważałam za stracony czas, może dawać przyjemność. Z całą pewnością pomógł mi w tym zakup sprzętu, posiadający w sobie setki inspirujących przepisów, a zarazem ułatwiający tworzenie różnorodnych posiłków.

Ponadto zainteresowałam się zdrową żywnością polecaną przez ogłaszających się na fb rolników i sadowników. Wybrałam się więc pod Kraków by nabyć maliny „prosto z krzaka”. Soki i dżemy były tak smaczne, że poszłam za ciosem i dzisiaj moja spiżarnia jest pełna zdrowych i pysznych marmolad, konfitur, galaretek, dżemów, ogórków, ba! nawet zrobiłam… nalewki aroniowe, co zaskoczyło mojego tatę, który jest mistrzem w tym temacie.

Muszę w tym miejscu zdradzić, że jak ja już się czegoś podejmuję, to zawsze dążę do doskonałości. (śmiech!)

Tak, więc sporo czasu podczas lockdownu spędziłam w mojej jasnej, przestronnej kuchni, pachnącej ziołami i tak mi zostało do dziś. Dbam też o piękną dekorację stołu, dlatego zawsze są świeże kwiaty, owoce, ciekawe podkładki, serwetniki, serweteczki, świeczki…. Polubiłam „kucharzenie” i smakowite różnorodne domowe jedzenie, w odwrotności do kilogramów, które nieproszone, w tym okresie mi przybyły. (śmiech!)

Obok dokumentacji kulinarnych poczynań z biegiem czasu na Pani facebookowej osi czasu zaczęły pojawiać się akcenty muzyczne i poetyckie. 26 marca było to połączone z apelem o zakup filmu Tych miasteczek nie ma już, bowiem zysk z jego sprzedaży przeznaczono na sprzęt potrzebny w walce z koronawirusem. Był to piękny gest i głęboko poruszający…

Tak, postanowiłam sprzedawać film, który kiedyś nakręciłam. Zysk z tej akcji przeznaczony był dla jednego z krakowskich szpitali.

Pani kolejny ukłon w stronę pracowników Służby Zdrowia (ale także pacjentów) miał miejsce 2 kwietnia, w rocznicę śmierci św. Jana Pawła II, kiedy wraz z wieloma artystami polskiej sceny, złożyła Pani im życzenia wielkanocne w postaci modlitwy różańcowej. Skąd pomysł na taką formę koncertu?

Przez wiele lat byłam zapraszana na Florydę do Misji Polskiej na koncerty. I kiedyś poproszono mnie o zaśpiewanie w okresie Postu koncertu, który nie byłby za trudny dla odbiorców, by nie wypełniały go np. arie z któregoś Requiem, ani też by nie były to piosenki oazowe, by był to koncert elegancki, wypełniony piękną muzyką „dla każdego” i najlepiej w „nowej formie”.

Po zastanowieniu się postanowiłam, że wykonam dziesiątkę różańca, ale w ten sposób, że Ojcze nasz zaśpiewam ze wszystkimi uczestnikami koncertu, zaś każde Zdrowaś Mario zaprezentuję solo czerpiąc melodię od wielu kompozytorów z różnych epok i w innym języku, np.: Ave Maria Schuberta zaśpiewałam w j. niemieckim, Ave Maria Bacha/Gounoda po łacinie, Ave Maria Nunu Gabuni po rosyjsku, Cherubiniego po włosku, inne sekwencje tej modlitwy zaśpiewałam po polsku, angielsku czy hiszpańsku. Słuchacze byli zachwyceni i część z nich jeździła za mną do innych miejscowości na Florydzie.

Później pomysł ten wykorzystałam jeszcze kilkakrotnie w Polsce, rozszerzając koncerty „różańcowe” o powiększony skład wykonawców – duety, chóry. I te koncerty bardzo się spodobały, dlatego postanowiłam „zorganizować” taki koncert w sieci. Zaprosiłam więc, poprzez platformę FB moich znajomych muzyków, by dołączali się swoimi pięknymi głosami, instrumentami do tej dedykacji muzycznej, równocześnie zachęcając do wspólnej modlitwy. Jedna z najbardziej ulubionych sekwencji Pani Ewy – Ave Maria, Lorenza.

Podczas lockdownu nie zabrakło też artystycznego gestu w stronę dzieci. Na Pani FB pojawił się dwuodcinkowy cykl Fantastycznie – Klasycznie, czyli film edukacyjny dla najmłodszych, oczywiście z Pani udziałem…

To jest projekt, który realizowałam wcześniej z Telewizją Kraków, ale w czasie gdy nauczanie przeniosło się z ław szkolnych do domu, postanowiłam, że zaproszę młodzież szkolną do odwiedzenia kilku krakowskich teatrów, gdzie zobaczą ich działalność nie ze stanowiska widza, ale od strony aktora, a zatem garderób, sceny; odwiedzą pracownie, gdzie wykonuje się lalki, kostiumy, scenografie. Poprzez te programy widzowie mogli wirtualnie dołączyć do grupy dzieci zwiedzających te miejsca, towarzyszyć im w zakulisowych spotkaniach z aktorami, pracownikami sceny, odkrywać tajemnice teatru.

Nie widzieliście? Obejrzyjcie tutaj i tutaj!

Kolejny świetny projekt, który na pewno umilił tę trudną wiosnę wielu dzieciom, to Bajki babci Helenki. Bohaterami są lalki z Teatru Akademia Wyobraźni animowane przez Pawła Pawlika, natomiast Pani wcieliła się w rolę tytułową…

Bajki babci Helenki stworzyłam do najmłodszej grupy odbiorców (od 3 do 7 lat). Zostały wyprodukowane cztery bajki, w których Babcia Helenka w sposób ciepły i interesujący nawiązała „dialog” z dziećmi wprowadzając je w piękny kolorowy świat bajek, uwrażliwiając je na piękno, sztukę. Poprzez te bajki dzieci miały możliwość poznania teatru lalkowego, którego bohaterami są lalki (pacynki/marionetki), zwiedzić Muzeum Nadwiślański Park Etnograficzny w Wygiełzowie. Ponadto poprzez zabawę dzieci zostały zachęcone do przestrzegania zasad higieny, szczególnie w obecnym czasie – pandemia koronawirusa.

I te cele zostały osiągnięte, bo jak można wyczytać z komentarzy na FB, dzieci zaczęły pisać listy do Babci Helenki, wysyłać filmiki z podziękowaniami, zaś w komentarzach na platformie kupbilecik, gdzie sprzedawane były bilety, (znów na szczytny cel), są same bardzo dobre recenzje.

Tak, to prawda, choć dwie bajeczki, dzięki dotacji z NCK, można jeszcze dzisiaj obejrzeć bezpłatnie, zapraszam! O Ignasiu, który nie lubił szkoły i Wędrówki Stasia.

Nie zapominała Pani też o dorosłej widowni…

No, tak. Starszym widzom chciałam przypomnieć polskich kompozytorów, o których zazwyczaj pamięta się tylko przy okazji jakichś rocznic czy konkursów. Dlatego upubliczniłam moje teledyski z pieśniami Fryderyka Chopina, a także jemu dedykowanymi przez innych kompozytorów.

Okazało się, że to szczególnie piękny prezent dla rodaków mieszkających poza Polską.

To prawda, zdjęcia realizowane były w miejscach szczególnie ukochanych i często wspominanych przez Chopina w jego listach do bliskich, jak również zapisanych przez niego w nutach.

W czasie lockdownu napisała Pani kryminał…

Tak. Nosi on tytuł Tajemnica Białej Damy. Jeszcze nie ujrzał światła dziennego. Napisałam go jako sztukę teatralną, więc na razie musi poczekać.

Udało się jednak Pani napisać i wyreżyserować muzyczną komedię kabaretową U Fryzjera

To mój ósmy kabaret. Jego premiera odbyła się 10 października br. w kultowej Piwnicy pod Baranami. Akcję widowiska osadziłam w zakładzie fryzjerskim w oprawie lat 50. Słyszałam, że spektakl bardzo się podobał i cieszył dużym powodzeniem, a bilety „rozeszły się na pniu”. Niestety, mizerna to pociecha, biorąc pod uwagę nakład kosztów i pracy, a zdążyliśmy zagrać tylko dwa spektakle, bo już na kolejne byliśmy zmuszeni zwrócić widzom pieniądze za bilety. A jak wreszcie zaistnieje możliwość grania, to po tak długiej przerwie, trzeba będzie spektakl budować od nowa, ale nic to, byle byśmy zdrowi byli. (śmiech!)

Wiedząc, jak bardzo artystycznie jest Pani aktywną osobą, nie mogę nie zapytać o wydarzenia, które przez lockdown nie mogły się odbyć.

Tych odwołanych koncertów i spektakli było i znów jest sporo. W pierwszej kolejności, jak słusznie wyłapałaś, był to koncert w pierwszą rocznicę śmierci Leopolda Kozłowskiego-Kleinmana, czyli niezwykle ważnego człowieka w moim życiu artystycznym. Wtedy też opublikowałam w Internecie swoje wykonanie Avinu Malkeinu – modlitwy śpiewanej w języku hebrajskim, która miała zostać zaśpiewana na koncercie.

W tym wypadku, to chyba lepiej, bo widziałam, że jest ponad 30 tysięcy odsłon tego utworu, ponad pięćdziesiąt udostępnień i liczne, miłe komentarze. To chyba wielki sukces?

Tak, to rzeczywiście bardzo miłe. Jeśli ktoś jeszcze miałby ochotę usłyszeć ten utwór, zapraszam. Tekst ciągle aktualny.

I od tego zaczęło się Pani artystyczne „ja” w lockdownie.

Tak, w późniejszym czasie, przy wsparciu finansowym Krakowskiego Biura Festiwalowego, kontynuowałam temat i zamieściłam w Sieci mój autorski program pt.: Klezmerzy Krakowskiego Kazimierza, w którym opowiadam o Leopoldzie. Jeśli, któryś z czytelników zapragnie pospacerować muzycznie po Krakowskim Kazimierzu, zapraszam.

Jest Pani niezwykle pogodną i kreatywną osobą, ale też rodzinną, czy te cechy pomogły przetrwać trudne chwile izolacji od świata? A może ma Pani jakąś inną receptę, którą warto się podzielić, bo przecież stajemy właśnie w obliczu drugiej fali zachorowań?

Dla mnie rodzina jest podstawą szczęśliwego życia. Jeśli więzy rodzinne są silne, to człowiek nigdy się nie załamie, nawet w tym trudnym czasie pandemii, który mamy obecnie. My przez pierwsze tygodnie, miesiące robiliśmy zakupy rodzicom. Odwiedzaliśmy ich, ale bez wchodzenia do domu. Myślę, że to było ważne. Taki prosty gest–kontakt nie przez media społecznościowe, ale na żywo, chociaż na odległość. I polecam bardzo taki sposób podtrzymywania relacji, wspierania się. Trzeba dbać o to, by były one żywe. Warto dodać, że będąc podporą dla innych ludzi, budujemy również siebie. Mamy cel, motywację.

Jeśli potrafimy być w swoich rodzinach dla siebie wyrozumiali, empatyczni, pomocni, to łatwiej nam się otwierać na potrzeby innych ludzi. Nic tak nie wzmacnia i nie raduje człowieka jak dawanie dobroci. Ja bardzo się cieszę, kiedy mogę komuś pomóc, przynieść radość. Zawsze wolałabym dawać niż oczekiwać pomocy. Przez pomaganie jesteśmy szczęśliwsi. W każdej chorobie ważny jest optymizm, wiara i nadzieja. Jeśli popadniemy w depresję i będziemy sami, pogrążymy się w otchłań, z której coraz ciężej wyjrzeć na świat.

Moje credo życiowe brzmi: Być dobrym! Kiedyś w jakimś wywiadzie powiedziałam, że jeśli nie jest się dobrym z przekonania, to warto być dobrym z wyrachowania, bo dobro zawsze wraca jak bumerang, chociaż, będąc w Australii rzucałam bumerangiem i niestety okazało się, że on nie zawsze wraca. (śmiech!), ale dobro tak!

Dla tych z Państwa, którzy dotrwali do końca tego wywiadu, a także dla Ciebie, Agnieszko, dedykuję piękną pieśń o miłości do matki, którą zaśpiewałam w hollywoodzkim filmie pt. Enemy Within oraz życzę dużo zdrowia.

Reklama:

1 komentarz

Komentowanie tego artykułu nie jest już możliwe.